Artykuły
Boże Narodzenie w Szybowicach przed siedemdziesięciu laty
Autor: ADAM LUTOGNIEWSKI.
Zeszyt 12/1988 "Neustädter Heimatbrief" przynosi wspomnienia Elisabeth Mathner, dawnej mieszkanki Szybowic, o tym jak ewangelicy obchodzili święta Bożego Narodzenia w czasach jej młodości, tj. w latach 30. XX w. Przypominają one rzeczywistość, która bezpowrotnie odeszła w przeszłość.
Przygotowania świąteczne rozpoczynały się po zakończeniu omłotów. Wyjaśnijmy, że w owym czasie praca rolnika wymagała znacznie więcej wysiłku fizycznego niż obecnie. I tak żniwa oznaczały skoszenie i uprzątnięcie zboża. W latach 30. w zamożnych wsiach powiatu prudnickiego na polach pracowały już snopowiązałki. Zboże zwożono do stodoły i dopiero jesienią, po zakończeniu pracy na polach, przystępowano do młócenia. Służyła do tego specjalna maszyna zwana młocarnią. W tym czasie na wieś dotarła już elektryczność, zatem młocarnia napędzana była przez silnik elektryczny. W tych nielicznych gospodarstwach gdzie prądu nie było, jako napęd wykorzystywano kierat.Omłoty były ostatnią doroczną pracą rolnika.
Skromnie na co dzień, bogato na Wigilię
Ważnym składnikiem nadchodzących świąt było dobre jedzenie. Im skromniej ludzie odżywiali się na co dzień, tym większą wagę przywiązywali do tego, aby w święta zjeść dobrze i bez ograniczeń. W gospodarstwie autorki wspomnień hodowano gęsi. Przed świętami około 30 gęsi zabijano i przygotowywano do sprzedaży. Dwie z nich zachowywano dla siebie. W tym czasie lodówki dopiero zaczęły się pojawiać w miastach; na wsiach ich rolę spełniały strychy, gdzie temperatura zimą była niewiele wyższa niż na zewnątrz.
Ówczesne gospodarstwa były praktycznie samowystarczalne jeśli chodzi o żywność. Nawet orzechy pochodziły z własnych drzew. Do wypieków i gotowania używano tego co zebrano i wyhodowano we własnym zakresie. Pieniądze nie były potrzebne na co dzień. Wydawano je zresztą ostrożnie i wyłącznie na to, czego nie dało się wytworzyć samemu. Tu trzeba wymienić skromne prezenty na Boże Narodzenie i słodycze.
12 ciast
Tradycyjnie przygotowywano 12 rodzajów ciast, z których część rozdawano. Pieczono je w piecu opalanym drewnem. Obsługa takiego pieca była sztuką samą w sobie: należało utrzymać wymaganą temperaturę przez określony czas. Gdy piec był zbyt gorący ciasto się paliło, gdy zbyt niski - powstawał zakalec.
W Wigilię całe obejście było już starannie posprzątane. Około południa gotowano gęsty sos z pasternaku. Sos ten przyprawiano tak, że mógł służyć do mięsa ale też do deserów. Znany jest jeszcze i dzisiaj w niektórych śląskich domach.
Późnym popołudniem karmiono szczególnie dobrze zwierzęta i ptactwo, następnie cała rodzina udawała się do kościoła na uroczyste nabożeństwo. W domu zostawała jedna z dziewczyn, która miała zająć się wieczornym udojem krów i przygotowaniem wieczerzy.
Wigilia z krakowską
Rodzina pani Mathner to ewangelicy, zatem Boże Narodzenie obchodzono nieco inaczej niż w domach katolickich. W Szybowicach oba wyznania żyły od pokoleń razem. Starsi z naszych czytelników być może pamiętają charakterystyczną sylwetkę wsi z dwoma kościołami, z których jeden, dawny ewangelicki, stopniowo popadał w ruinę aż wreszcie w latach 70. został rozebrany.
W czasie gdy ewangelicy wracali z nabożeństwa, katolicy siedzieli przy wieczerzy wigilijnej a w oknach domów stały oświetlone choinki. Ich Pasterka zaczynała się bowiem o północy.
Po powrocie do domu, a więc znacznie później niż katolicy, zasiadali do wieczerzy. Składały się na nią kiełbasa biała i krakowska (pod taką właśnie nazwą znana była ona przed wojną w Szybowicach!) polane wspomnianym sosem pasternakowym.
Po wieczerzy ojciec rodziny zapalał świeczki na choince. Otwierano drzwi i dzieci pędem wbiegały do izby, gdzie pod choinką czekały upominki. Wraz z upominkiem każdy dostawał cztery orzechy włoskie, które należało nie zwlekając otworzyć. Gdy wszystkie cztery były dobre, wróżyły dobry rok.
Przy szklance grzanego wina spędzano resztę wieczoru razem tak długo, aż zgasła ostatnia świeca.
Pamiętny pożar
Dramatyczna była w Szybowicach noc wigilijna roku 1929. Około północy stanęło w ogniu należące do rodziny Rieger gospodarstwo położone w zachodniej części wsi. Strażacy, zamiast zasiąść do stołu, przebrali się w mundury i ruszyli na pomoc. Na miejsce przybyła również ochotnicza straż pożarna z Nowego Lasu. Kryte strzechą budynki paliły się jak pochodnie. Z trudem udało się uratować zwierzęta i zabezpieczyć przed ogniem sąsiednie zabudowania. Szczęśliwie w pobliżu znajdował się niewielki staw z którego strażacy mogli pompować wodę. Spłonęły natomiast maszyny i ziarno.
Wydarzenia te na długo pozostały w pamięci dawnych mieszkańców Szybowic.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z archiwum odkrywcy
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze